Sandomierz  11-15 sierpnia 2006

 
strona główna
wstęp
program
 
przestrzeń wypełnią:
 
  Mariusz Wilczyński
  Tomasz Stańko
  Michał Urbaniak
  Włodek Kiniorski
  Jacek Andrzejewski
  Tomasz Knapik
  100-nka - free jazz & Antoni “Ziut” Gralak
   
   
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jacek Andrzejewski
 
1947 urodzony w Warszawie.
 
1963 - 68 Szkoła KENARA w Zakopanem
(profesorowie: W. Hasior, A. Rzaza, T. Brzozowski).
 
1970 - 75 ukończył studia Grafik - Design WW Krefeld - Niemcy.
 
1977
Wystawa rysunków w Krefeld, Düsseldorf, Klewe, Köln i w Paryzu.
W czasie pobytu artysty w Niemczech do momentu, powrotu do Polski, powstaje niezliczona ilość projektów typu ogrody, mozaiki, rzeźby.
Najbardziej znaną rzeźbą jest "Ślimak" zrobiony z kostki brukowej na terenie Ogrodu Rzeźb w Dusseldorf, według projektu i samego wykonania przez Andrzejewskiego.
 
1979
PASAŻ PRZY KONIGS ALEE W DUSSELDORF
Dwu letnia współpraca z najbardziej twórczym niemieckim architektem HARDTMUT MUMME w Monachium. Dzięki współpracy powstały trzy ogrody które śmiało można zaliczyć do najbardziej modernistycznych ogrodów jakie powstały na Świecie.
 
1999
"Powrót artysty do Kraju"
 
2000
SARP Wystawa zdjęć mozaik - Stowarzyszenie Architektów
 
2001
Powstaje pierwsza mozaika ogrodowa w Warszawie na Saskiej Kępie.
 
do 2005 powstało ich wiele, m.in:
Warszawa: Ogród w Himerze (Nowe Miasto - Warszawa), w Komorowie
 
Artysta wykonał wiele aranżacji wnętrz (np Butik przy ul. Wilczej w Warszawie)
 
2002
WYSTAWA OBRAZÓW ART KLUB
ul.Oleandrów
14.01.2002 Warszawa
 
2004
GALERIA -PRACOWNIA INŻYNIERSKA
ul.Inżynierska 3/15 Warszawa.
 
 
NARODZINY KAMIENIKONU
Otwarcie galerii -WYSTAWA KAMIENIKONÓW
24.07.2004 Warszawa
 
2005
WYSTAWA KAMIENIKONÓW W GALERI PORT PRASKI
ul.Zamojskiego 2 w Warszawie
 
08.08.2005
WYSTAWA ZATYTUŁOWANA "Uczeń Mistrzowi" poświęcona pamięci niezapomnianego nauczyciela Władysława Hasiora.
 
2005/2006
ŚLADAMI KAMIENIKONU w WARSZAWIE
 
 
MALOWANIE KAMIENIAMI
Zaczęło się od wszechobecnego erotyzmu. Gdzie tam. Od wszechogarniającej nieustannej kopulacji. Świat Jacka Andrzejewskiego, tworzony ze zdecydowanych kresek, pozbawiony był środka ciążenia. Co nie znaczy, że nie było w nim przyciągania. Te kreski kopulując ze sobą, ustawiały się w ciąg figur, będących nieskończonym poszukiwaniem otwarcia kobiecści przez falliczną męskość. Kosmos się gził w apoteozie życia. Obsesja seksualna? Nic podobnego. W przeciwieństwie do tych artystów i nieartystów, którym wszystko się
z dupą kojarzy, odwrotnie niż obsesyjni opowiadacze pieprznych dowcipów i płciowi kalamburzyści, Andrzeiewski nigdy nie sprowadzał świata do pieprzenia, Tym, którzy widzą je we wszystkim odpowiada, że jest na odwrót, że wszystko da się znaleźć w akcie miłosnym. I jest to różnica zasadnicza. Różnica między bezpłodnym wytryskiem śmierci
a radością życia i nadziei na życie.
 
Jak długo jednak można być lżejszym od powietrza, od Eteru. W pewnym momencie kreska staje się wynikiem większego nacisku a płaszczyzny tracą wszechkierunkowość, jakby Andrzejewski zrezygnował z tych wszystkich nie istniejących w geometrii wymiarów absolutu, jakby zdecydował się żyć na ziemi, jakby poczuł potrzebę liczenia się z czasem
i przestrzenią, poczuł siłę ciążenia. Ta siła - materialna - nie przygniotła go przecież ani trochę, ale wyzwoliła potrzebę, chęć walki z materią. Dodatkowy paradoks polega za na tym, że o ile nieskończoność wymiarów może zadowolić się płaszczyzną kartki papieru, skromna trójwymiarowość już się na niej nie mieści.
 
Pamiętam grupowy performace w Düsefdorfskim plenerze ...
 
Przebiegał dosyć klasycznie, uczestniczący łączyli wyrywki pantomimy z takim czy innym "plastykowaniem", niektórzy byli śmieszni, inni interesujący, ale wszystkim trochę przeszkadzała zielona przestrzeń wokół. I nagle pojawił się Andrzejewski na ogromnym buldożerze. Maszyna ryczała, charczała, nie chciała odpowiadać na komendy drążków
i kierownicy. Przez publiczność przebiegło drżenie niepokoju. Widzowie rozluźnili zwarty krąg i jakby stężeli, już nie ze strachu, ale w oczekiwaniu na rozkazy demiurga. A on przy pomocy ciężkiego, przytłaczającego sprzętu, unaocznił im materialność. I zawładnął ludźmi i terenem, duszami i czasem, się przestrzeni i przestrzenią bezsilności.
 
Ciszej mówił w parku w Düseldorfie, rzeźbą Ślimak. Muszla jest organicznym domem noszonym na plecach i nieskończoną spiralą.
 
Andrzejewski wymurował ten dom, przygwoździł do ziemi, zaprzeczając nieskończonej wędrówce, unieruchomił ślimaka, którym jest każdy z nas, jakby na pocieszenie, że można znaleźć przystań, że unieruchamiając nieskończony ruch buduje się nieskończoną przystań. Bryła jest ciężka, ale gdy się w nią wpatrywać wpada w niezrozumiałą, promienną wibrację.
 
Być tu i tam jednoczenie.
 
Obietnica najlepszego z obu wiatrów.
 
Kamienne mozaiki ogrodowe uchodzą za sztukę użytkową. Do tego stopnia, że ich pierwszym zadaniem jest nie przeszkadzanie samochodom. Trudno jest odmówić słuszności temu praktycznemu pojęciu, czy może wręcz podjazdowi. Wirtuozeria Jacka Andrzejewskiego polega na tym, że potrafił uporządkować hierarchię ważności. Ta sztuka w naturalny sposób stała się przedłużeniem jego rysunków i malarstwa. Mówi o sobie,
że maluje kamieniami. To oczywiście podwójna metafora. Jego mozaiki są jeszcze jednym zmienieniem wymiaru. Najpierw tego najprostszego, ale jest to prostota złożona - format płótna zastąpiony został formatem pejzażu, spojrzenie pada z góry. Stwarza to patrzącemu pozór panowania nad dziełem, które zresztą również depcze. Uciekający przed wielkością artysta pozwala czuć się publiczności jak Guliwer w krainie liliputów.
A przecież, dodając jej w ten sposób odwagi, stawia ją przed problemami nowego kosmosu, który zawsze był celem jego poszukiwań.
 
I w tym kosmosie doprowadzonym do poziomu, odnajdują się linie młodzieńczych rysunków Andrzejewskiego. Ciężkie kamienie nabierają niesamowitej, miłosnej lekkości. I pozwalają lepiej zrozumieć świat. A w każdym razie łatwiej zaakceptować.
 
Ludwik Lewin (Ludwik Lewin jest od roku 1990 korespondentem BBC w Paryżu)
 
www.kamienikon.jaaz.pl
 

copyright © przestrzendlasztuki.dll.pl